Rumunia? – tak. Z 1,5 rocznym dzieckiem? – tak. Własnym samochodem?- tak. A noclegi macie zarezerwowane? – nie, zabieramy namiot. Chyba zwariowaliście …………… To były jedne z łagodniejszych reakcji na informacje o naszych planach wakacyjnych w 2013 roku. Były również zupełnie odwrotne – pozytywne, które utwierdzały nas w przekonaniu, że można, że się da, że się uda i że będzie fajnie.
Pierwotnie nie planowaliśmy Rumunii tak od razu. Ale w pewnym momencie trafiła się okazja zarezerwowania tanich noclegów w Bułgarii w miejscowości Tsarevo. Po chwili zastanowienia doszliśmy do wniosku, że dlaczego nie? Pozostało tylko wymyślić, jak tam dojechać. Google Maps pokazywał z Żor minimum 1600 km i 20 godzin jadąc przez Rumunię lub 1750 km i 18 i pół godziny jadąc przez Serbię. Ale nie chcieliśmy jechać jednym ciągiem ze względu na Michała (jego wiek i ruchliwość), jak i uparliśmy się, że po drodze musimy coś zobaczyć. Tak narodził się plan podróży przez Rumunię, z metą w bułgarskim Tsarevie, położonym nam Morzem Czarnym, niedaleko tureckiej granicy. Oczywiście wszystko zaplanowane ze zdrowym rozsądkiem, w oparciu o możliwości najpierw dziecka, potem nasze. Z odpowiednim zapasem leków, jedzenia, ubezpieczeniem w podróży itd. Noclegów celowo nie rezerwowaliśmy wcześniej, ponieważ nie chcieliśmy sztywno ustalać trasy przejazdu i potem jechać na wariata. A tak to podróżowaliśmy danego dnia tyle czasu, żeby syn spokojnie i bez problemów to zniósł. Dzięki temu, że mieliśmy ze sobą namiot wraz z całym wyposażeniem (krzesełka, butla gazowa + czajnik itp.) to na każdym postoju mogliśmy sobie sami zrobić wrzątek (kawa, herbata, kaszka, mleko czy tylko podgrzać jedzenie itd.). W ostatecznym rozrachunku namiot nie został wykorzystany, bo okazuje się, że podróżując z dzieckiem znacznie łatwiej znaleźć nocleg – przynajmniej w Rumunii nie było z tym większego problemu.
Rumunia zazwyczaj kojarzona jest z Morzem Czarnym, Karpatami i Drakulą. Po przeszukaniu internetu wyszło, że można tam zobaczyć poza tym m.in.: wesoły cmentarz, kościółki w rejonie Maramures, szosę Transfogarską, wulkany błotne, Bukareszt itd. Nie jesteśmy zapalonymi ornitologami więc zrezygnowaliśmy z obejrzenia delty Dunaju w obawie przed komarami i innymi latająco-gryzącymi owadami. Nie wyszła nam tym razem Transalpina – widokowo bardzo ładna i jednocześnie najwyżej położona droga w Rumunii, ale dzięki temu następnym razem powinien już być asfalt na całej jej długości. Tak samo mamy zamiar zobaczyć jeszcze raz najładniejszy odcinek przełomu Dunaju i Żelazne Wrota.
Resztę miejsc, które oglądaliśmy, postaramy się przedstawić w kolejnych postach wraz ze zdjęciami. Z Bułgarii też się coś znajdzie, chociaż tam to głównie wypoczywaliśmy. Zapraszamy do czytania.
Na mapie zobaczycie te miejsca, która sami odwiedziliśmy w Rumunii.
2 komentarze
Jak na razie nie myślę o wypadzie do Rumunii. Ale może wkrótce to się zmieni 🙂
Trasa Transfogaraska 🙂 Moja ulubiona!